Straciłam moje idealne miejsce pracy. Straciłam dużo więcej niż pracę: zajęcie, które mnie definiowało, życiowy punkt odniesienia, przestrzeń do robienia tego, co kocham, w sposób, który mnie rozwijał, moje bezpieczne miejsce. Tym wszystkim była dla mnie praca, którą wykonywałam przez ostatnie dwanaście lat.
Z drugiej strony, praca jako sposób zdobywania pieniędzy i pozycji społecznej ani – tym bardziej – jako miejsce utrzymywania kontaktów społecznych zupełnie mnie nie obchodzi. Konieczność zarabiania pieniędzy to jeden z moich największych stresorów w życiu. Gdybym nie musiała się utrzymywać, robiłabym tylko to, co mnie pasjonuje, zapewne jak wiele innych osób. Tyle że moje możliwości adaptacyjne do wykonywania jakiejkolwiek pracy są naprawdę niskie, a poziom lęku społecznego – kosmiczny. Sens ma dla mnie tylko praca zgodna z moimi zainteresowaniami, a kłopot polega na tym, jak utrzymać się z pasji.
Przed idealnym miejscem pracy, czyli fundacją założoną wspólnie z moją bliską osobą, było wiele przypadkowych źródeł zarobkowania: od hurtowni książek przez urząd miasta aż do domu opieki. Wszystkie wyczerpujące i stresujące. Również frustrujące, bo nie potrafiłam zaangażować się w pełni w coś, co mnie nie interesowało, mimo że zdobycie i utrzymanie pracy wiązało się za każdym razem z ogromnym wysiłkiem. Porzuciłam wiele miejsc pracy, czasem w trybie „palenia mostów”. Na pełen etat w zespole najdłużej pracowałam przez rok: codziennie po pracy wracałam do domu i do końca dnia leżałam pod kołdrą. Nie rozumiałam, że się przeciążam, nie miałam wtedy diagnozy ZA. Wiedziałam tylko, że długo tak nie dam rady.
Dlaczego fundacja była dla mnie idealnym miejscem pracy? Z wielu względów:
- wykorzystywałam i rozwijałam w niej moje szczególne zainteresowania: historię kobiet, pracę z tekstem, wydawanie książek, archiwistykę społeczną,
- większość obowiązków wykonywałam samodzielnie,
- pracowałam w małym, trzyosobowym zespole, który oprócz mnie tworzyły bliskie mi osoby,
- mogłam pracować z domu,
- w zespole nie było hierarchii, decyzje podejmowałyśmy wspólnie, czyli miałam na nie wpływ. Jeśli myślicie, że tak się nie da, to powiem tylko tyle, że przez dwanaście lat nie było ani jednej sytuacji, w której moje współpracowniczki zrobiłyby coś, na co nie było mojej zgody,
- mogłam wybierać sposób zaangażowania, np. rezygnować ze szczególnie stresujących mnie aktywności na rzecz takich, w których czułam się bezpiecznie.
To wszystko było istotniejsze niż brak stabilności finansowej czy możliwości brania urlopów i zwolnień lekarskich (wszystkie pracowałyśmy na śmieciówkach, a przychody były tylko wtedy, kiedy udawało się zdobyć dotacje na projekty). A najważniejsza była świadomość, że robimy jakąś zmianę społeczną, że to, czym się zajmuję, ma wpływ na konkretne osoby i rzeczywistość, choćby tylko lokalną.
Poza tym miałam dużo szczęścia: moja bliska osoba, z którą zakładałam fundację, była dla mnie jednocześnie kimś w rodzaju mentorki, miała ode mnie większe doświadczenie w pracy w organizacji, dzieliła się wiedzą i umiejętnościami, pokazywała, jak sobie radzić, motywowała mnie i wzmacniała. To było dla mnie niesamowicie ważne, ponieważ: 1. nie umiałam prosić o pomoc (nadal mam z tym kłopot), 2. nie wierzyłam w siebie, 3. jako depresyjna osoba ciągle „zapominałam”, w czym jestem dobra. Chciałabym, żeby inne dziewczyny z ZA też dostawały takie wsparcie, to dlatego wymyśliłam ZAwodowe ZAprzyjaźnianie.
To miało być moje bezpieczne miejsce pracy na całe życie. Nie udało się, bywa. Jeszcze nie wiem, co dalej, na razie przyzwyczajam się do myśli, że nie będę już robić tego, czym zajmowałam się przez większość mojego dorosłego życia. Wiem tyle, że w pracy: nie mogę mieć kontaktu z ludźmi przez pięć dni w tygodniu i zasadniczo chcę mieć go jak najmniej, najchętniej pracuję samodzielnie, nie jestem w stanie dogadywać się z osobami, które nie biorą pod uwagę mojego zdania i mam jeszcze co najmniej kilka bardzo konkretnych wymagań. Wciąż muszę uczyć się wielu rzeczy, np. tego, jak nie pozwolić wykorzystywać się osobom, które chętnie nie płacą za moją pracę. Wygląda na to, że moje życie zawodowe będzie do końca walką o przetrwanie. Mam sporo pomysłów i ciągły lęk, że w końcu trafię pod most. Cały czas potrzebuję wzmocnień. Za dziesięć dni kończę 40 lat i zaczynam od nowa.
Musisz się zalogować aby dodać komentarz.