Lato było męczące, podobnie jak w zeszłym roku → Summertime, tylko jeszcze bardziej. Tym razem w głównych rolach wystąpiły: remont w moim bloku, upały i przepalone druciki w głowie, czyli przeciążenie kontaktem z ludźmi. To ostatnie występuje często i regularnie, ale rozczarowania osobami sprawiają, że potrzebuję dłuższego resetu. W tym roku jest bogato pod tym względem, więc potrzebowałam się wycofać na jakiś czas. Na szczęście okoliczności sprzyjały izolacji: pracowałam w domu, archiwach i bibliotekach, a na tydzień wakacji udało mi się wyjechać w góry.
Uwielbiam chodzić po górach, głównie ze względu na przestrzeń i ciszę. W górach wracam do równowagi, odnajduję kawałki świata, w których dobrze się czuję i jestem w stanie się zrelaksować, pod warunkiem, że znajdę się w odludnym miejscu (o co niestety coraz trudniej). To też jedna z nielicznych form ruchu, które lubię. Widzę, że znajome osoby w spektrum często wybierają góry jako miejsce wypoczynku i dobrze – chodzenie po górach nie wymaga znakomitej kondycji i wyjątkowej sprawności fizycznej. Nie mogę się pochwalić ani jednym, ani drugim, co więcej, mam lęk wysokości. Oznacza to tyle, że nie porywam się na trasy z łańcuchami i ekspozycją oraz nie chodzę po górach zimą. Innymi słowy, Bieszczady są mi bliższe niż Tatry (a najbliższy jest mi Beskid Niski, gdzie są moje ukochane drewniane cerkwie i cmentarze z I wojny światowej), nie tylko ze względu na gęstość zaludnienia turystami.
Jest jedno spore ale – dla osoby w spektrum, oprócz odpoczynku, wakacyjny wyjazd wiąże się z dużym stresem, który powodują między innymi: wyjście poza codzienną rutynę, nowe miejsca, nieprzewidziane okoliczności. Niektóre osoby w związku z tym nie wyjeżdżają wcale, inne znoszą podróże całkiem nieźle. Dla mnie wyjazd jest zawsze wyzwaniem, a właściwie ciągiem wyzwań chyhających na każdym kroku. Trochę wakacji jednak mam już za sobą, nauczyłam się mimimalizować stres lub unikać sytuacji, które mogłyby odebrać mi przyjemność z wolnego czasu.
Najważniejsze dla mnie wyzwania:
- Podróż.
Podróżować lubię tylko pociągami, w samochodach i autobusach mam chorobę lokomocyjną. Nie mam prawa jazdy, więc podróż transportem publicznym planuję z wyprzedzeniem. Na wakacje w słowackich górach udało mi się dojechać bardzo sprawnie: klimatyzowanym autokarem i tylko z jedną przesiadką. Cała podróż trwała nieco ponad cztery godziny. Dla porównania: kilka dni wcześniej podróżowałam do moich rodziców trzema autokarami, z których jeden był nagrzany do ok. 50 stopni i nie dało się w nim otworzyć okna, a pokonanie 240 km zajęło mi osiem godzin upalnego dnia. Takie podróże ciężko znoszę. Niezależnie od pogody maksymalnie zakrywam ciało, żeby nie dotykać odsłoniętą skórą siedzeń w autobusie. Słuchawki są obowiązkowym podróżnym atrybutem, ponieważ głośne rozmowy innych osób w szybkim tempie prowadzą do migreny / choroby lokomocyjnej / meltdownu.
- Towarzystwo.
Wakacje spędzam zazwyczaj w towarzystwie jednej osoby i zwykle jest nią moja partnerka. Grupowych wyjazdów nie praktykuję, nie umiem odpoczywać w grupie i ciągłe bycie w kontakcie ekspresowo mnie przeciąża. Podróże z niezbyt bliskimi osobami też odpadają, przyniosłyby stres zamiast przyjemności. Samotnych wakacyjnych wyjazdów do tej pory nie próbowałam, pociągają mnie, ale jednak czuję się bezpieczniej z bliską osobą. Zresztą zaufana osoba towarzysząca zmniejsza znacząco poziom wakacyjnego stresu: poprowadzi small talk z napotkanymi osobami, dopyta o różne potrzebne rzeczy w miejscu pobytu, poprosi o pomoc w razie potrzeby oraz… dobrze zasznuruje trekkingowe buty przed wyjściem w góry. Rewanżuję się dokładnym zaplanowaniem podróży i pobytu, zakupem biletów, map i przewodników, zrobieniem researchu miejsc i rezerwacji – oczywiście wszystko przez net.
- Na miejscu.
Najbardziej dokuczliwym dla mnie wyzwaniem jest brak własnej łazienki. Jeśli myślicie, że to śmieszny problem, sprawdźcie, dlaczego Zdzisław Beksiński zrezygnował z wyjazdu na stypendium do USA. Skoro nie mogę zabrać na wakacje mojej łazienki, potrzebuję mieszkać w pokoju z prywatną łazienką, inne opcje nie wchodzą w grę. Wakacje pod namiotem zdecydowanie nie są dla mnie. Następna rzecz to jedzenie. Zawsze przed wyjazdem sprawdzam w necie, jakie są szanse, że produkty, których potrzebuję, będą dostępne na miejscu. Obowiązkowe elementy moich posiłków na wszelki wypadek zabieram ze sobą. Miejsce, w którym nocuję, oczywiście nie może być hałaśliwe i zamieszkane przez wiele osób. Najchętniej spędzałabym wakacje w domu, w którym oprócz mnie i mojej partnerki nie byłoby nikogo, ale na taką opcję nas nie stać, pozostają więc niewielkie pensjonaty i agroturystyki po uprzednim upewnieniu się, że nie spotkamy tam np. kilkunastoosobowej wycieczki.
- Na szlaku.
Nie jestem łatwą towarzyszką wędrówki. Potrzebuję iść w ciszy, gadanie mnie złości. Najgorzej reaguję na odstępstwa od dokładnie opracowanego planu: jeśli trasa zajmuje więcej czasu niż wskazuje mapa, wydarzy się coś nieprzewidzianego (np. zgubimy szlak) albo jest trudniej niż wynikało to z opisu trasy w przewodniku lub w necie. Podczas wędrowania na słońcu może mi się zrobić słabo, na trudnym odcinku mogę wpaść w panikę. Ale jeśli odpowiednio się przygotuję i nie wydarzą się po drodze żadne niespodzianki, w górach jestem szczęśliwą osobą. I lubię dbać o dokumentację podróży 🙂
Musisz się zalogować aby dodać komentarz.