„Kiedy tylko przestaję pracować, momentalnie czuję, że zanurzam się coraz głębiej i głębiej. Praca, czytanie, pisanie – to wszystko tylko przesłony, tak jak i relacje między ludźmi. Tak, nawet posiadanie dzieci nic by tu nie pomogło” (Virginia Woolf, Chwile wolności. Dziennik 1915–1941)
Przeczytałam ostatnio, że samobójstwo jest najczęstszą przyczyną przedwczesnej śmierci autystycznych osób (bez współwystępującej niepełnosprawności intelektualnej). Prawdopodobieństwo popełnienia samobójstwa przez dorosłą autystyczną osobę jest ponad 9 razy wyższe niż w tzw. generalnej populacji. Nietrudno sobie wyobrazić, dlaczego osoby z ASD mogą widzieć samobójstwo jako opcję dla siebie. Mogą temu sprzyjać: brak bliskich relacji (albo nadużycia w bliskich relacjach), poczucie niezrozumienia i osamotnienia, współwystępujące zaburzenia lękowe i depresyjne, problemy ze zdobyciem pracy i utrzymaniem się, traumatyczne doświadczenia, np. doświadczenie przemocy, uzależnienie od alkoholu lub innych substancji, inne problemy zdrowotne, podatność na zranienie, emocjonalna labilność. Rzadko kto mówi o tym otwarcie, być może dlatego, że ujawnienie samobójczych myśli naraża na jednoznaczne oceny moralne i stygmat choroby psychicznej.
Nie ukrywam, że temat jest mi nadzwyczaj bliski. Nie tylko dlatego, że jestem po próbie samobójczej, ale również dlatego, że suicydologia to jedno z moich specjalnych zainteresowań. Wbrew pozorom to zainteresowanie nie popycha mnie w kierunku samobójstwa, wręcz przeciwnie – jestem przekonana, że pomaga mi zrozumieć swoje emocje i rozbrajać tę bombę. Dla jasności: to nie oznacza, że polecam takie zainteresowania, chcę tylko podzielić się swoim doświadczeniem nawracających myśli samobójczych (i wydaje mi się, że nie jest to szczególnie rzadkie doświadczenie u osób z ASD) i tym, jak sobie z nimi radzę.
Nie pamiętam już, kiedy i jak się zaczęło, ale zaczęło się bardzo wcześnie. Już jako kilkuletnie dziecko miałam silne poczucie odmienności, z czasem zaczęłam je łączyć z tym, że nie jestem pewna swojej płci i orientacji seksualnej. O samobójstwie myślałam już na pewno w okresie dojrzewania i na pewno miało to związek z odczuwaniem dysforii płciowej. Pamiętam, jak wstrząsnęło mną, kiedy przeczytałam gdzieś, że dla osób, które czują, że mają „niewłaściwe ciało”, są dwa możliwe rozwiązania: korekta płci albo samobójstwo. Ale ja nie chciałam zmieniać mojego ciała. Oczywiście dysforia płciowa nie była jedynym problemem i z dzisiejszej perspektywy wiem, że najtrudniejsze było to, że nie wiedziałam, dlaczego nie pasuję i dlaczego rzeczywistość tak bardzo mnie przytłacza. Jednak zaczęłam traktować samobójstwo jako coś, co nieuchronnie mnie czeka.
W nastoletnim wieku nabyłam idolki i idoli, którzy popełnili samobójstwo oraz najmocniej zaczęły przemawiać do mnie książki i płyty stworzone przez samobójców lub z silnym suicydalnym wątkiem. Fascynacja się pogłębiała wraz z moją depresją i osiągnęła punkt kulminacyjny, kiedy byłam na studiach. Moja „próba S” była zaplanowana w szczegółach. Pobyt w szpitalu psychiatrycznym nie wyleczył mnie z zainteresowania samobójstwem, ale do tej pory skutecznie powstrzymuje mnie przed kolejną próbą. Miał również taki efekt, że zaczęłam śledzić badania na temat samobójstw – być może po to, żeby lepiej siebie zrozumieć i dowiedzieć się, co może wpływać na pojawianie się samobójczych myśli, decyzję, wybór metody, daty itp.
Od 10 lat piszę suisajdalowego bloga (nie podaję namiaru, bo nie chcę, żeby nawet w najmniejszym stopniu był dla kogokolwiek triggerem). Istotną częścią mojej motywacji życiowej jest przeżywanie kolejnych samobójczych idolek: Sarah Kane zabiła się w wieku 28 lat, Sylvia Plath miała 31 lat, teraz jestem między Marceliną Kulikowską (38) a Aglają Veteranyi (40). Moją najstarszą idolką jest, póki co, Virginia Woolf (59). Może brzmi to jak szaleństwo (jak pewnie cały ten wpis), ale samobójstwo jest dla mnie jak wentyl bezpieczeństwa: kiedy robi się bardzo trudno, myślę sobie: „zawsze jest taka opcja” i paradoksalnie to pomaga mi przetrwać.
Mam oczywiście lepsze i gorsze momenty, czasem długimi miesiącami nie myślę o samobójstwie, ale to zawsze wraca. Łatwiej jest wtedy, gdy jestem wkręcona w pracę, którą wykonuję, jestem w bliskiej i emocjonalnie bezpiecznej relacji i mam względną stabilność finansową (co jednak rzadko się zdarza, a materialny stresor jest chyba moim największym stresorem w życiu). Trudniej jest wtedy, gdy doświadczam stanów lękowych, nie mogę spać, przechodzę epizod depresji, nie mam sprecyzowanych planów na najbliższe miesiące (w sensie pracy i środków na utrzymanie). Co roku najtrudniejszy jest luty, kiedy jestem już na skraju wyczerpania zimą i ciemnością, mam bardzo słabą motywację do pracy i do wychodzenia z domu. W lutym zresztą zabiła się połowa mojego suisajdalowego panteonu: Aglaja Veteranyi – 3 lutego, Sylvia Plath – 11 lutego, Sarah Kane – 20 lutego, Sandor Marai – 22 lutego, Mark Rothko – 25 lutego (tak, rozmiar tego szaleństwa pogłębia fakt, że mam fisia również na punkcie dat). W tym roku jest słabo także ze względu na kryzys psychiczny, z którego nie umiem wydobyć się od jesieni i dręczące ruminacje. Ale nie jest tak, że nie chcę i nie próbuję sobie pomóc: kiedy tylko wracają samobójcze sny albo bezsenność, napady lęku i natrętne myśli, biegnę do psychiatry. Każdej zimy, w styczniu albo w lutym, staram się wyjechać gdzieś, gdzie jest szansa na słońce i planuję wyjazd wtedy, kiedy mam jeszcze na to siłę. Zmuszam się do ruchu i do wysiłku fizycznego. Staram się być w kontakcie z ludźmi, który jest jeszcze bardziej męczący niż zazwyczaj. Skupiam się na codziennych zadaniach, których wykonanie próbuję traktować jako małe zwycięstwa.
Natomiast rzadko rozmawiam o tym z kimkolwiek innym niż lekarka. Głównie dlatego, że osoby zazwyczaj postanawiają mnie przekonać, że życie jest piękne, a samobójstwo nielogiczne. Otóż nie jest to wspierające z prostej przyczyny: myśli samobójcze nie znikają w wyniku logicznej argumentacji. Mało tego – ocenianie zazwyczaj potwierdza, że nie ma szans na zrozumienie i w efekcie pogarsza sprawę. Wspierająca jest nieoceniająca obecność, najchętniej ze strony osób o podobnych odczuciach lub doświadczeniach. Wspierające jest dowiedzenie się, że jesteś dla kogoś ważna/ważny albo że ważne jest to, co robisz. Pomocne jest dostarczanie sobie przyjemnych doznań, jeśli potrafisz odczuwać przyjemność. Ale z mojej perspektywy: najbardziej pomaga podzielenie się z kimś, kto rozumie. Nawet jeśli jest to osoba pracująca na infolinii – na szczęście można już nie tylko dzwonić, ale również pisać, np. tu: https://116111.pl/kontakt (to namiar dla dzieci i młodzieży) albo tu: http://stopdepresji.pl/kontakt.
Musisz się zalogować aby dodać komentarz.