Jest to temat trudny, a dla czynnej zawodowo osoby, jaką jestem, może być również wstydliwy. Otóż zazwyczaj nie odbieram telefonów – z numerów, których nie ma na mojej liście kontaktów, czyli większości służbowych. Pozostałych zazwyczaj nie odbieram od razu: oddzwaniam (lub nie) albo czekam na ponowny telefon. Unikam również dzwonienia, a wszystkie sprawy załatwiam elektronicznie, jeśli tylko się da. Prywatnie w sposób komfortowy jestem w stanie rozmawiać przez telefon z czterema osobami, z czego dwie to moja mama i siostra. W dodatku nie znam żadnej innej autystycznej osoby, która lubiłaby rozmowy przez telefon. O co w tym chodzi? Nie jest to dla mnie do końca zrozumiałe, ale kilka czynników na pewno (w moim przypadku) ma wpływ na tę nieprzepartą niechęć:
- Potrzebuję czasu, żeby przygotować się na interakcję z drugim człowiekiem. Dzwoniący telefon nieodmiennie zaskakuje mnie w nieprzyjemny sposób i uruchamia lęk przed kontaktem. Jeśli osoba mnie uprzedzi, że zamierza zadzwonić i wiem, że to właśnie ona, zazwyczaj nie mam problemu z odebraniem telefonu. Nie wyjaśnia to jednak, dlaczego nienawidzę też dzwonić.
- Przez telefon nie jestem w stanie rozpoznać intencji i emocji osoby. Dużo lepiej mi to wychodzi, kiedy kogoś widzę, aczkolwiek z tym, nie ukrywajmy, również mam kłopot. Mało tego, przez telefon nie jestem w stanie rozpoznać osoby! Ostatnio nieodwołalnie zmieniłam salon fryzjerski na taki, gdzie mogę umówić się przez internet, bo przy okazji każdego telefonu do fryzjerki, tej samej od trzech lat, wychodziłam na idiotkę i mówiłam do niej, jakbym rozmawiała z nią pierwszy raz w życiu. O tym, jak bardzo było to doskwierające, świadczy fakt, że zdecydowałam się na zmianę osoby, chociaż to też ciężko znoszę.
- Nie wiem, co mówić. Tu znów występuje problem braku czasu na reakcję, a cisza w telefonie jest bardziej krępująca niż w rozmowie twarzą w twarz („jesteś tam?” – najczęstsza kierowana do mnie fraza przez telefon). Znośnie jest tylko wtedy, gdy ktoś dzwoni z bardzo konkretną sprawą – z tym nie mam problemu. Ale już pytanie „co u Ciebie?” wywołuje we mnie panikę.
- Kiedy już rozmawiam przez telefon, bardzo łatwo o nieporozumienia. Po części jest to zasługa tego, że (podobno) mówię nieodpowiednim tonem. Niestety nie jestem w stanie tego rozpoznać, więc negocjacje ze mną są trudne. Ponieważ sama również nie czytam dobrze tego, czy osoba dąży do konfrontacji, czy jest przyjaźnie nastawiona, z takich rozmów może wyjść komedia pomyłek.
- Porozumiewanie się z osobami ustnie wiąże się dla mnie z większym wysiłkiem poznawczym niż w przypadku pisemnej komunikacji. Komunikat ustny przetwarzam dłużej niż pisemny, często nie jestem w stanie zapamiętać słuchanej przeze mnie instrukcji czy innych informacji, mimo że pamięć mam świetną. Na mówienie zużywam dużo więcej energii niż na pisanie.
I jest jeszcze skype. To jest dopiero horror! Te wszystkie telekonferencje i grupowe rozmowy, kiedy nie tylko nie wiadomo, kiedy się odezwać, ale trudno się też połapać w tym, co się dzieje, kto i co akurat mówi i czy trzeba się jakoś do tego odnieść.
W tym wszystkim mam jednak sporo szczęścia. Pracę, która nie wymaga dzwonienia i wyrozumiałe współpracowniczki, które odbiorą zignorowany przeze mnie telefon. Czasem zdarzają mi się też dobre dni (zazwyczaj kiedy jestem w świetnym nastroju i „rozruszana” jakimiś udanymi kontaktami społecznymi), kiedy dzwonię i odbieram, i chyba nawet jestem w kontakcie. Ale to, co naprawdę uważam za sukces, to fakt, że po diagnozie zaczęłam po prostu komunikować ludziom, że preferuję kontakt mailowy. Kiedyś uważałam to za obciach i powód do nieustannego samobiczowania, teraz kiedy widzę następną wiadomość treści: „najłatwiej będzie to omówić przez telefon”, myślę sobie: „haha, może dla ciebie” i proszę o maila.
Wydrukuję sobie ten artykuł na wizytówce.
Do tego dodałabym: boję się, że nie da się skończyć tej rozmowy, gdy mnie już będą od niej bolały plecy, nie będę już w stanie słuchać, będę się męczyć i cierpieć katusze, będę wyłączona i zażenowana, a ten ktoś dalej będzie nie chciał skończyć.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Tak! Chyba mam też taki lęk w przypadku osobistych rozmów: że to się nigdy nie skończy, że nie będzie gdzie uciec i w dodatku że trzeba będzie cały czas patrzeć na osobę 😛
PolubieniePolubienie
„(…) i w dodatku że trzeba będzie cały czas patrzeć na osobę 😛”
W sensie, że to jest normalne, że jak się na chwilę odwróci wzrok i skupi go na czymś innym, to ludzie wołają „Czemu mnie nie słuchasz? (Popatrz na mnie!)”? Z patrzeniem cały czas mam taki problem, że zwykle wtedy słyszę coś w stylu „Czemu się tak na mnie gapisz?”.
Najgorsze jest to, że NIGDY (nie, to nie jest hiperbola) nie wiem, ile i jak powinienem na kogoś patrzeć. Nawet jeśli chodzi o osoby, które dobrze znam, z którymi jestem blisko i którym po prostu lubię patrzeć w oczy, to łapię się na tym, że nie umiem przejść na wzrokowo-uwagowego autopilota. Cały czas mam świadomość, na co/kogo patrzę i cały czas to kontroluję. Nie potrafię się od tego zupełnie oderwać. Podobnie jak nie umiem nie czuć cały czas co mam pod stopami albo nie słyszeć non stop cykania zegarka. Tylko zegarki się na mnie nie złoszczą i nie obrażają, jak się od nich odwrócę i pójdę do drugiego pokoju. 😉
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Dokładnie, nigdy nie wiadomo, jak jest ok i zazwyczaj się okazuje, że albo nie patrzę, albo się gapię 😀
I też cały czas się zastanawiam, czy coś robię nie tak oraz mam świadomość, że próby skontrolowania tej sytuacji tylko pogarszają sprawę, ale oczywiście nie umiem tego wyłączyć 😛
PolubieniePolubienie
Nie tylko Ty tak masz. Mój szanowny pierwszy (i ostatni) mąż, choć podobno neurotypowy, również woli kontakt mailowy, a przed wykonaniem telefonu wzbrania się jak najdłużej. Mało tego – po kilku latach wspólnego życia ta preferencja przeskoczyła również na mnie. Ma to swoje atuty: zawsze można sprawdzić historię rozmowy, upewnić się, przeanalizować. A już na pewno nie ma się czego wstydzić. Grunt to znać swoje mocne i słabe strony i zarządzać sobą w odniesieniu do tej wiedzy. PS. Na szczęście istnieją SMS-y 🙂
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Kinga, domyślam się, że wiele osób ma podobnie, sama przez lata myślałam, że to „zwykła” fobia społeczna i że w końcu, przez trening, muszę się tego nauczyć. Odpuściłam dopiero po diagnozie i dopiero wtedy zaczęłam zauważać, że dla wielu osób nie ma to wielkiego znaczenia, czy mail, czy telefon, muszą tylko wiedzieć, że ze mną łatwiej przez maila 🙂 P.S. Nie wiem, jak przeżyłam wszystkie etapy edukacji bez smsów. Może dlatego, że moi rodzice w ogóle nie mieli telefonu i trzeba było chodzić na pocztę, żeby zadzwonić. Cudowne lata! 😀
PolubieniePolubienie
Nie jestem w spektrum i mam pracę, w której muszę korzystać z telefonu. Po latach przywykłam, ale wciąż zdarzają się takie dni, że na dzwonek reaguję po prostu histerią. A jeśli widzę „masz nieodebrane połączenia”, paraliżuje mnie to tak, że nie zawsze jestem w stanie sprawdzić, kto dzwonił. Jeśli w dodatku przegapione połączenie było wcześniej niż przed godziną i przyszło z nieznanego numeru, dostaję drgawek na myśl o oddzwonieniu i nie zawsze mi się udaje…
W dodatku korzystanie z maili ma poważną przewagę nad telefonami – ustalenia zostają na piśmie, nie da się ich wyprzeć. Nie rozumiem, jak ktoś może stawiać telefon nad mailem…
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Mogę tylko napisać, że świetnie rozumiem i bardzo współczuję 😦 Też nie rozumiem presji na dzwonienie: poza tym, że warto mieć różne ustalenia na piśmie, to przecież telefon jest niesamowicie inwazyjną formą kontaktu…
PolubieniePolubienie
Jak ja to świetnie rozumiem. Jak moja obecna partnerka zadzwoniła do mnie z nienacka (wcześniej spotkalysmy się na żywo tylko raz), żeby mi doradzić jakie wino jest dobre to oczywiście byłam w głębokim szoku i nie odebrałam. Co więcej pierwsza propozycję spotkania też odrzuciłam pisząc w mailu, że nie mam w tej chwili siły poznawać nikogo nowego. 😉
PolubieniePolubienie