Tak wiele jest wyzwań, które stawia neurotypowy świat przed autystyczną osobą. Wyzwań, które przeciążają, przebodźcowują i prowadzą do meltdownów (wybuchów złości, agresji lub płaczu) albo shutdownów (wycofki, zamknięcia się). Doświadczanie przeciążeń sensorycznych jest wśród autystów zjawiskiem powszechnym, ponieważ nadwrażliwość sensoryczna jest częścią spektrum autyzmu. Oczywiście każda osoba reaguje inaczej na różne bodźce. Moja lista top ten wyzwalaczy przebodźcowania jest taka:
- ludzkie pleplanie (także przez telefon), 2. światło świecące w oczy (w tym słońce), 3. wydzierające się osoby, zwłaszcza idące tuż za mną (również do telefonu), 4. ostre, wysokie dźwięki: telefony, gwizdki, alarmy, 5. bycie w ciągłym kontakcie z ludźmi, 6. kakofonia, czyli dźwięki nakładające się na siebie, 7. przebywanie w grupie ludzi, 8. migające obrazy, kolory, światła, 9. galerie handlowe, 10. masowe imprezy.
Jak łatwo można z tej listy wyczytać, są tu dwie kategorie przeciążenia sensorycznego: wynikające z nadwrażliwości na bodźce typu dźwięki, zapachy, światło, dotyk, temperatura oraz przeciążenie kontaktem z ludźmi. Zadbanie o siebie w pierwszym przypadku wydaje się dość proste: należy unikać sytuacji, w których wystąpi ekspozycja na bodźce. Cóż, np. w dużym mieście nie jest to takie łatwe. Nie jest to proste również wtedy, kiedy chcesz uczestniczyć w różnych eventach, choćby w demonstracjach czy koncertach. Przyjęłam więc taką zasadę, że staram się unikać kumulowania sytuacji, w których jestem narażona na przebodźcowanie. Jeśli więc idę na manifę, to impreza pomanifowa tego samego dnia z reguły odpada. Jeśli decyduję się na koncert, to nie umawiam się, że pójdę tam z grupą znajomych (zazwyczaj chodzę z jedną osobą lub sama). Wiadomo, że moje funkcjonowanie społeczne na tym cierpi, ale wierzcie mi, shutdown i wracanie po nim do życia kosztują więcej. I tak jestem szczęściarą, że nie dostaję natychmiastowego ataku paniki w tłumie i że czuję zbliżający się kryzys oraz jestem w stanie wtedy zareagować (czyli natychmiast wyjść z zagrażającej sytuacji).
Znacznie trudniejszym dla mnie wyzwaniem jest pozostawanie w ciągłym kontakcie z ludźmi przez dłuższy czas. Przy czym „dłuższy czas” jest pojęciem względnym i różni się w zależności od tego, jakie są okoliczności tego kontaktu i w jakiej jestem formie. To może być kilka dni, kiedy np. jestem na służbowym wyjeździe albo ktoś do mnie przyjeżdża. Ale to może być też kilka godzin, jeśli kontakt jest intensywny i wymaga ode mnie wielu interakcji i publicznego wypowiadania się (np. konferencja czy warsztat). Z rozmów z innymi osobami w spektrum wiem, że przeciążenie kontaktem z ludźmi jest jedną z największą barier w ich życiu zawodowym albo okolicznością skutecznie powstrzymującą przed posiadaniem pracy. Co można zrobić w takiej sytuacji?
Oczywiście nigdy z własnej woli nie wybieram grupowych wyjazdów. Na propozycje spędzenia wakacji z więcej niż jedną osobą zawsze odpowiadałam, że nie umiem odpoczywać w grupie. Prawda jest taka, że nie chodzi w tym o nieumiejętność odpoczywania wśród ludzi, ale o totalne, fizyczne i psychiczne wyczerpanie, które występuje wskutek wysiłku związanego z reagowaniem na ciągłą ludzką obecność. Czasem po kilku godzinach spędzania z kimś czasu mówię: „przepraszam, muszę się odizolować” i idę siedzieć sama. Wiem, że wygląda to dziwnie i kiedyś strasznie się tym przejmowałam. Ale od kiedy jestem świadoma, z czego wynika moja potrzeba izolacji, mam gdzieś, co ludzie myślą. Ogromnie podziwiam osoby z ASD pracujące codziennie z innymi ludźmi. Osobom, które dopiero zamierzają podjąć pracę, powiedziałabym, że bezpieczniejsza jest praca z domu albo jakiś rodzaj połączenia pracy z ludźmi (np. dwa–trzy razy w tygodniu) ze zleceniami, które można wykonywać na odległość. Najgorsze, co możecie dla siebie zrobić (z mojej perspektywy), to ciągła ekspozycja na korporacyjne warunki: praca we wspólnej przestrzeni, sztuczne światło, hałas, klimatyzacja.
A co takiego Was przebodźcowuje najbardziej i jak sobie z tym radzicie?
Musisz się zalogować aby dodać komentarz.